Wczoraj wieczorem księżyc rósł nieustająco. Rósł miedzy dachami. Miedzy drzewami.
Była 1:05 jakiejkolwiek nocy, ale to był poniedziałek.
Pusta ulica brzmiała tylko moimi obcymi krokami.
Ze mną szły sny, których szukam, uściski mojego syna, spojrzenie mojego ojca, listy od mojej matki.
Ty tez tam byłaś, idąc ze mną, cicha. Koło mnie.
Ty byłaś w rzeczywistości.
Myślę, że wszystkie te rzeczy były ze mną.
Byłem ja i moje marzenia. Godziny pracy, nie przeczytana książka. Twoja twarz, której nie dotknąłem.
Wczoraj wieczorem księżyc rósł i oświetlał ulice.
Myślałem o wielu rzeczach, ze powinienem wstać wcześnie do pracy, że powinienem wykonać parę telefonów, porozmawiać z moja matką, napisać do ciebie jakiś list.
Spojrzałem na zegarek i była 1:35. Prawdopodobnie powinienem czuć się zmęczony. Ale jeszcze nie, nie byłem zmęczony.
I dzisiaj tez nie jestem zmęczony tyloma marzeniami, które mam ze sobą.
Ty tam byłaś, Klara z moim cieniem , towarzysząc mi w nocy.