Widzisz Cristobalito, mój sposób właśnie imituje pobyt w kraju (a raczej karajach) hiszpańskojęzycznym. Jeśli uczę się hiszpańskiego CODZIENNIE, dzień w dzień, a kiedy już nie chce mi się uczyć to odpoczywam słuchając hiszpańskojęzycznej muzyki, lub wchodząc na hiszpańskojęzycznego chata, a do tego czasem i rozmawiając z (przebywajacymi w Polsce) nativami osobiście, to praktycznie tak, jakbym siedział w tej Hiszpanii, czy na tych Karaibach...
Czy taka nauka pozostawia luki? Niewątpliwie MOŻE pozostawić luki, ale wcale nie musi. Czytałem przecież podręcznik gramatyki, bez omijania żadnego rozdziału, a wszelkie niedociągnięcia łatwo wyłapuje się (szczególnie w ustnej) rozmowie, więc wiem jakie elementy muszę powtórzyć/podszkolić, bo albo dostrzegam błędy sam, albo też czasem mój rozmówca je poprawia.
Jeśli więc kurs polega na tym, że tłumaczą gramatykę (której opis sam mogę sobie przeczytać), dają jakieś ćwiczenia (jak ktoś je lubi, to też może je rozwiązywać samodzielnie z kluczem odpowiedzi), prowadzą ustną konwersacje (a ja mam Skype, lub też zagadam jakąś latynoskę osobiście), to na co mi ten kurs... Bo nie rozumiem, nigdy tego nie pojąłem...