Najmłodsi narkomani Meksyku

Temat przeniesiony do archwium.
Ulica jest radością po piekle rodzinnego domu
Na meksykańskie dzieci ulicy czyhają dwa nałogi: uzależnienie od toksycznej substancji o nazwie Activo i uzależnienie od wolności. Jedno i drugie może przekreślić szanse na normalne życie.
Minęła 8 rano. Paco namierza ich jednym rzutem oka: pod plastikową płachtą María, 12 lat i José, 17 lat, śpią w towarzystwie psa. Jesteśmy na małym skwerze między dwiema hałaśliwymi ulicami w centrum miasta Meksyku. Uliczny wychowawca z trudem budzi dzieci, nawiązuje rozmowę, proponuje grę w karty. Dziś rano jego celem jest „odzyskać” dziewczynkę. Wczoraj była gotowa pójść do ośrodka opiekuńczego dla dziewcząt, lecz teraz znów się waha. W końcu udaje się ją przekonać. María opuszcza swojego kolegę, lecz przed wejściem do metra pojawia się kolejny problem, kiedy Paco prosi, by wyrzuciła buteleczkę ukrytą w rękawie. To Activo, bardzo toksyczny środek czyszczący do rur z PCV, narkotyk dzieci ulicy. Trzeba kwadransa, by Paco zyskał zaufanie Maríi, po raz dwudziesty tłumacząc jej, że „dziewczyny z ośrodka przestały to brać, nie możesz z tym wejść, tego nie da się zrobić”.

Stojący przed obrotowymi wejściowymi drzwiami policjant nie wtrąca się. Zna dzieciaki z ulicy. Duża ich część spędza dni w metrze żebrząc, sprzedając gumy do żucia i papierosy. Większe mają okropnie pokaleczone plecy, gdyż kładą się, na wzór hinduskich fakirów na potłuczonym szkle. W tym czasie mniejsze dzieci zbierają datki do czapek. Zarobek przeznacza się natychmiast na zakup butelki Activo. W południe, po południu i nocą dzieci ulicy wdychają narkotyk ze schowanego w garści nasączonego kłębka waty. U wszystkich można zauważyć ten sam charakterystyczny gest, wszystkie mają szkliste oczy i mówią z trudem.

Activo to najstraszliwsze uzależnienie tych dzieci. Zabija głód i świadomość nędzy, lecz hamuje wzrost, nieodwracalnie psuje wzrok i niszczy psychikę. „Wszystkie bez wyjątku dzieci z ulic Meksyku są uzależnione od tego środka. Niektóre biorą też crack lub marihuanę, lecz tanie Activo jest uniwersalne” – wyjaśnia lekarz z ośrodka Casa Alianza, dokąd Paco próbuje po raz pierwszy zaprowadzić małą Maríę. To jedna z najważniejszych i najsłynniejszych w Meksyku organizacji. Umieszczone tam dzieci nie wychodzą przez miesiąc – to czas konieczny do odtrucia z Activo. Dla Paco, który codziennie obchodzi w mieście pięćdziesiąt miejsc „zamieszkanych” przez dzieci, najtrudniejsze jest przekonanie ich do rzucenia nałogu. Wszystkie wiedzą, że w Casa Alianza czeka je straszliwy miesiąc bez wolności i bez narkotyków.

Dzieci ulicy znają metody i reguły stosowane przez około pięćdziesiąt organizacji, próbujących pomóc im w ten czy inny sposób przejmując obowiązki szwankujących instytucji państwowych. Większość jest związana z Kościołem, lecz działają na różne sposoby. Organizacja Yolia, katolicka podobnie jak Casa Alianza, przyjmuje dziewczęta w dzień, a w nocy pozostawia im pełną swobodę – wracają spać na ulicę. „Drugim narkotykiem dzieci ulicy jest wolność. Umieszczanie ich w ośrodkach często nic nie daje” – tłumaczy Gustavo Bertado, szef ulicznych wychowawców w Yolii. Inną metodę ma Etnica. Zachęca mieszkańców dzielnicy do poznania dzieci i do integracji z nimi. Dzięki temu mali włóczędzy wiedzą na przykład, w jakim sklepie mogą dostać posiłek za pomoc w różnych pracach.

Na ulicach Meksyku żyje około 10 tysięcy dzieci – są to dane nieprecyzyjne, lecz uznane przez organizacje zajmujące się pomocą najmłodszym. Zdaniem państwa jest ich zaledwie tysiąc. Trzeba jednak doliczyć do tego 10 tysięcy osób (tym razem władze i organizacje pozarządowe są zgodne) należących do kategorii “pracowników”. To dzieci przybyłe z odległych okolic lub pochodzące z biednych rodzin, które nie zerwały jeszcze wszystkich związków z rodziną. Ale ich domem staje się ulica, a między jednym a drugim jej zakrętem odkrywają wolność i narkotyki. „Ulica staje się przestrzenią życiową dla coraz większej liczby dzieci, miejscem legalnych lub nielegalnych działań ekonomicznych. Gdy mieszka się w ciasnocie, gdy w rodzinie panuje przemoc, ulica staje się dla dziecka nieograniczonym obszarem wolności ze wszystkimi jej niebezpieczeństwami” – opowiada Alejandro Núnez, dyrektor Casa Alianza.

Dobrze wiadomo, jakie ryzyko ściągają na siebie pracujące dzieci – szybko, zbyt szybko zaczynają nocować na zewnątrz, padają ofiarą agresji, biorą narkotyki. Wspomniane organizacje uważają, że grozi im to samo, co maluchom, które stale żyją i śpią na ulicy. Wiedząc o tym pracownicy społeczni zapraszają rodziców na rozmowy i podejmują się w miarę możliwości działania prewencyjne. Również władze wykazały się tu pewną dozą wyobraźni. W miejskiej Centrali Zaopatrzenia, największym w Ameryce Łacińskiej 360-hektarowym targowisku, sekretariat społecznej akcji miasta Meksyk zorganizował schronisko dla pracujących dzieci. To one ciągną ciężkie wózki, myją warzywa, a że centrali nie zamyka się nigdy, ich małe ręce potrzebne są od 4 rano. Śpią w korytarzach i między skrzynkami.

„Dzieci zarabiają bardzo mało (od 2 do 5 euro dziennie), na dodatek ściąga się od nich haracz. Schronisko ma zapewnić im kąt, lecz także zaproponować gry, zajęcia edukacyjne, lekturę” – mówi Olinda Ortiz, jedna z pomysłodawczyń projektu. Zdecydowana większość pracujących dzieci nie urodziła się w aglomeracji. Przybyły tu z biedniejszych obszarów na południu kraju lub z Ameryki Środkowej. Schronisko przyjmuje prawie 600 dzieci rocznie – jedne zostają tu kilka dni, inne wiele miesięcy; część z nich ucieka, niektóre odsyła się do domu. Stolica Meksyku ma jeszcze drugie schronisko tego typu, w Tepito, dzielnicy cieszącej się najgorszą reputacją w mieście. Poza tym istnieje też pewna liczba państwowych ośrodków zajmujących się niemowlętami.

Na ulicach rodzi się bowiem następne pokolenie. Większość dziewcząt bardzo wcześnie zachodzi w ciążę, a swoje potomstwo wychowuje z Activo przytkniętym do nosa. Marisol należy do tych, które przyjęły pomoc. Ma dziś 19 lat i dwie córeczki urodzone na ulicy. Z wielkim trudem odstawiła wszystkie narkotyki, jakie brała, znalazła pracę. Lecz w swoim nowym życiu „nie potrafi się bawić”. „Ulica była radością po piekle rodzinnego domu – mówi. – A narkotyki to był nasz chleb powszedni”.
http://wiadomosci.onet.pl/1359102,2678,1,1,kioskart.html

« 

Życie, praca, nauka

 »

Pomoc językowa - tłumaczenia