Sprawdzenie tłumaczenia, PROSZĘ! :)

Temat przeniesiony do archwium.
WItam!
Oto moje tłumaczenie zaliczeniowe. Mam kilka problemów i proszę bardzo bardzo bardzo i sprawdzenie, jak mi poszło :)
Najpierw oryginał:

Me metí en un bar de la plaza del Dos de Mayo, pedí un café en la barra, y nada más caerme en el estómago me entró un sudor frío, me dieron arcadas y tuve que salir pitando para el servicio, con la boca tapada por un pañuelo.
Las lilas las había dejado en el mostrador, y volverlas a oler después de la vomitona me dio la ilusión de un cierto restablecimiento. Pero en el espejo que había detrás de las botellas me vi una cara muy pálida y además me notaba las piernas como de trapo, casi no me sostenían. Me acordé del poema de Poe: Przypomiał mi się wiersz Poe’go:
“Nunca más, nunca más”.
– Me voy a sentar un momento en aquella mesa, oye – le dije al camarero.
– ¿Te llevo otro café?
– No, un vaso de agua, por favor.
Cuando me lo trajo, yo había apoyado la cabeza contra la pared, y miraba con los ojos entrecerrados las figuras que se movían perezosamente fuera, al otro lado de la ventana. Trataba de respirar hondo y de concentrarme en la decisión de no montar una escena de llanto, decisión fluctuante, como todos los humores y jugos de mi cuerpo en aquel momento. El camarero dejó el vaso de agua encima del velador y se sentó a mi lado con total naturalidad. Era un chico delgado, muy guapo, con pelo afro. Llevaba un pendiente en la oreja izquierda. Yo seguía oliendo las lilas de vez en cuando.
– ¿Cómo va la cosa? – me preguntó sonriendo. – Estás muy pálida.
– Se pasa, gracias.
– ¿Es lipotimia o mareo de coco?
– Pues serán las dos cosas. ¡Yo qué sé!
– ¿Y ahora te montas el pire a base de jarabe de lila? Pero venga, tía , no llores. Bebe agua, anda. El pulso lo tienes bien.
Me había cogido la muñeca, no me la soltaba y estuvimos así un rato sin hablar. No me resultaba violento ni llorar ni sentirlo tan cerca, atento a mis pulsaciones. Al contrario, me gustaba. La tarde se detenía estática sobre la plaza.
– Oye, ¿y a ti qué te pasa?, ¿que vas de abstracta por la vida?
– ¿Por qué?
– No sé, por cómo lloras, yo es que te veo llorar y alucino . ¿Has visto Casablanca?
– Sí, pero allí no lloraba nadie, que yo recuerde.
– Bueno, da igual, tampoco aquí hay piano; se me ocurre eso porque has entrado como Ingrid Bergman buscando al Humphrey. ¿O no? Eres demasiado. Te veo en blanco y negro.
El local estaba casi vacío, sólo había tres chicos en la barra, pero no nos miraban. Me sequé las lágrimas con la mano libre.
– ¡Tino! – llamó uno de ellos – ¿me pones otro cubata?
Tino se levantó y me dio un golpecito amistoso en la rodilla.
– Te dejo para que pienses en tus cosas. Pero no te comas el tarro. ¿De verdad no quieres otro café?
– De verdad, si además me voy a ir enseguida.
– Quédate lo que quieras. Tú tranquila. Y hazme caso, no te comas el tarro, que no vale la pena.
– Gracias. Tienes razón.
Me quedé un ratito arropada por aquella gente desconocida y me iba encontrando cada vez mejor. Sí, era como una escena de cine en blanco y negro. De vez en cuando, Tino me miraba desde la barra y yo le sonreía. Cuando me levanté para pagarle, no me quiso cobrar, dijo que allí los vómitos los daban gratis. Arranqué un ramito de lilas y se lo alargué. Me miraba fijamente al cogerlo, y, sin dejar de mirarme, se inclinó hacia mí a través del mostrador.
– Oye, ¿no has salido tú en la tele hace cosa de una semana hablando de la movida de los drogotas?
Los otros lo habían oído y me miraron también.
– ¿En la tele? Yo no. Sería otra.
– Pues se parecía a ti un montón – dijo uno que llevaba una cazadora de tela vaquera con un tigre estampado en la parte de atrás.
– Ella es mucho más guapa – dijo Tino. – Es una tía total.
– ¿A que ligas de espaldas?
– Bueno, también es que las lilas le dan un toque guay – dijo el del tigre.
Me despedí muy recuperada y con la promesa de volver otro día. ¡Qué bien se está a veces en los bares de Madrid a media tarde!


I moje tłumaczenie:

Weszłam do baru na placu Drugiego Maja, przy ladzie zamówiłam kawę i ……… w żołądku oblał mnie zimny pot, poczułam nudności i musiałam szybko wyjść do toalety, zakrywając usta chusteczką.
Na ladzie zostawiłam bukiet bzów i ponowne powąchanie ich po zwymiotowaniu dało mi iluzję pewnego powrotu do zdrowia. Ale w lustrze, które było za butelkami, zobaczyłam moją bardzo bladą twarz i ponadto poczułam, że mam nogi z waty – ledwo stałam. Przypomiał mi się wiersz Poe’go:
“Nigdy więcej, nigdy więcej.”
– Posłuchaj, usiądę na chwilę przy tamtym stoliku – powiedziałam do kelnera.
– Przynieść ci kolejną kawę?
– Nie, poproszę szklankę wody.
Kiedy mi ją przyniósł, opierałam głowę o ścianę i przymkniętymi oczami obserwowałam postaci, które leniwie poruszały się na zewnątrz. Usiłowałam głęboko oddychać i koncentrować się na decyzji, aby nie odstawić sceny płaczu, decyzji niepewnej, jak wszystkie płyny i soki mojego ciała w tamtej chwili. Kelner zostawił szklankę wody na stoliku i z całkowitą naturalnością usiadł obok mnie. Był to szczupły chłopak, bardzo przystojny, z fryzurą afro. Miał kolczyk w lewym uchu. Ja w dalszym ciągu, od czasu do czasu, wąchałam bzy.
– Jak tam? – spytał mnie uśmiechnięty. – Jesteś bardzo blada.
– Jakoś idzie, dziękuję.
– to omdlenia czy zawrót głowy?
– Cóż, to będą obie te rzeczy. Co ja tam wiem! / Tyle wiem!
– I teraz uciekasz od rzeczywistości za pomocą zapachu bzów? Ale dalej, kumpelko / moja droga, nie płacz. Chodź / dalej, napij się wody. Puls masz dobry.
Nie zabrałam nadgarstka, on mi go nie uwalniał i trwaliśmy tak chwilę bez słowa. Nie wydawało mi się niezręczne ani płakanie, ani czucie go – miłego mojemu pulsowaniu – tak blisko. Przeciwnie, podobało mi się. Statyczne popołudnie zatrzymało się na placu.
– Posłuchaj, a u ciebie co się dzieje? Przyjmujesz jakąś abstrakcyjną pozę na życie?
– Dlaczego?
– Nie wiem, dlatego że płaczesz, ja widzę cię płaczącą i zdekoncentrowaną… Widziałaś Casablancę?
– Tak, ale z tego, co pamiętam, nikt tam nie płakał.
– Dobrze, wszystko jedno, pianina też tu nie ma. Przychodzi mi to do głowy, bo weszłaś jak Ingrid Bergman szukająca Humphrey’a. Czy nie? Jesteś wspaniała. Widzę cię czarno-biało.
Lokal był prawie pusty, przy barze było tylko trzech chłopaków, ale nie patrzyli na nas. Wolną ręką osuszyłam łzy.
– Tino! – zawołał jeden z nich – podasz mi jeszcze jedną cubatę / jeden rum z colą?
Tino wstał i po przyjacielsku klepnął mnie w kolano.
– Zostawiam cię, żebyś pomyślała o swoich sprawach. Ale nie łam sobie nad tym głowy. Naprawdę nie chcesz kolejnej kawy?
– Naprawdę. I co więcej, już pójdę.
– Zostań, jeśli chcesz. Uspokój się. I posłuchaj się mnie: nie łam sobie głowy, bo nie warto.
– Dziękuję. Masz rację.
Zostałam chwilkę otoczona przez tamtych nieznanych ludzi i czułam się coraz lepiej. Tak, to było jak scena w czarno-białym kinie. Od czasu do czasu, Tino na mnie patrzył zza baru, a ja się do niego uśmiechałam. Kiedy się podniosłam, żeby mu zapłacić, nie chciał mnie skasować, powiedział, że wymioty dają tam gratis. Zabrałam bukiecik bzów i się do niego wyciągnęłam… Patrzył na mnie niewzruszenie jak go zabierałam i, nie odrywając ode mnie wzroku, skłonił się ku mnie przez ladę.
– Posłuchaj, to ty występowałaś w telewizji około tygodnia temu, mówiąc o przemycie narkotyków?
Inni to usłyszeli i także na mnie spojrzeli.
– W telewizji? Nie ja. To musiał być ktoś inny.
– Więc była do ciebie bardzo podobna – powiedział jeden z nich, który miał na sobie kowbojską marynarkę z wzorem tygrysa w tylnej części.
– Ona jest dużo ładniejsza – powiedział Tino. Ona jest wyjątkowa pod każdym względem.
– Z czym wiążesz imigrantów/plecy?
– Dobrze, te bzy też dodają pani miłego wyglądu – powiedział ten w tygrysie.
Pożegnałam się w dużo lepszym stanie i z obietnicą powrotu innego dnia. Jak dobrze jest czasami popołudniami w barach Madrytu!


JUŻ BARDZO DZIĘKUJĘ ZA POMOC :)
besos
Najbardziej mi sie podoba twój zwrot : "miłego mojemu pulsowaniu" :-) A to "statyczne popołudnie zatrzymało się..." :-) "..wiążesz imigrantów/plecy..." tez jest dobre :-) Zacząłeś od translatora ? Na tym etapie studiów ?
Ale do rzeczy:

y nada más caerme en... = chodzi o kawę więc "jak tylko doszła/wpadła do...' ale bardziej po polsku będzie "jak tylko poczułem ją w żołądku...
...me dio la ilusión de un cierto restablecimiento... = sprawiło, że poczułam się jakby trochę lepiej
Do kelnera po polsku nie zwracamy się "per ty" , ani odwrotnie, wstawki "oye" tym bardziej sie nie tłumaczy tutaj. Ponieważ później kontekst staje sie bardziej poufały, wstepnie raczej pytania bezosobowo. 'Podać kawę?",itp.
...con total naturalidad... = tutaj raczej : "swobodnie"
...Se pasa,... = tutaj: "przechodzi"
...Pues serán las dos cosas. ¡Yo qué sé!...= Jedno i drugie. Skąd mam wiedzieć? [Nie mam pojęcia]
¿Y ahora te montas el pire a base de jarabe de lila?= A teraz sobie załatwiasz 'odlot' lekarstwem na bazie bzu?
Me había cogido la muñeca,no me la soltaba= trzymał moją dłoń [mnie za nadgarstek] i nie puszczał
...atento a mis pulsaciones...= sprawdzającego mi puls ['baczącego/uważającego na mój puls' byłoby tu dziwne]

Resztę sam popraw- jest parę innych błędów.

Aaa- jeszcze to z końca akurat w oczy mi sie rzuciło:
...Es una tía total.= To kobieta w kazdym calu [lub: Jest wzorem kobiecości]

No i zapamiętaj, że :
ligar= to także: "podrywać"
de espaldas= (odwrócony) plecami
Ciekawe co ci wyjdzie w tym zdaniu....

Powodzenia.

« 

Pomoc językowa - tłumaczenia

 »

Życie, praca, nauka