Od kilku tygodni noszę się żeby to napisać.
Ludzie, troszkę pomyślcie. Czy jeżeli ktoś mieszka we wrocławiu to będę go pytał kiedy kończy się praca w jakiejś firmie pod warszawą? Albo warszawiaka co słychać w jakiejś firmie w krakowie?
Z tymi nadgodzinami podobna historia. Są uzgodnienia ze strony związku rolników, ale w której firmie ile płacą za dniówkę, a ile za nadgodzinę to przecież lepiej powinien wiedzieć pracownik, a nie zupełnie obca osoba która o danym pracodawcy słyszy pierwszy raz w życiu.
Dokładnie identyczna sytuacja z wyjazdami. Teraz już truskawki mało kto zbiera, ale jeżeli sama prowincja huelva to mniej więcej polskie województwo i jest tam kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy firm i gospodarstw uprawiających truskawki, to jaki sens jest pytać kiedy są wyjazdy do Polski. Każdy pracodawca kończy inaczej. Zależy to od tego jak prowadził, nawoził i zbierał swoje owoce, ile osób ma do prac porządkowych, czy ma maszyny, ile ma ziemi itd itd. Kiedy skończy się praca zwalnia pracowników.
Szczerze pytacie? Czy sprawdzacie swoje kobiety? :-)